Dorota Ziemkowska: Wielki Szlak Himalajski powstał w 2011 roku, jednak nadal nie ma ani jednego przewodnika, który by go dokładnie opisał. To dlatego, że z powodu trzęsień ziemi i osuwisk ukształtowanie terenu ciągle się tam zmienia?
Bartosz Malinowski: Trochę tak. Ale przede wszystkim dlatego, że to jest dość ekstremalny, skomplikowany i niebezpieczny szlak. Myślę, że sam przewodnik to to nie wszystko, potrzebna jest spora wiedza i doświadczenie, umiejętność nawigacji, wytyczania drogi i niezawodna intuicja. Bo są tam takie miejsca, jak na przykład region między szczytami Kanczendzonga a Makalu czy daleki zachód Nepalu, co do których nawet turystyczne agencje nepalskie nie potrafią udzielić odpowiedzi na podstawowe pytania, ponieważ organizuje się tam bardzo mało wypraw, albo wcale. Wejście na Wielki Szlak Himalajski to wyprawa w nieznane, więc trzeba być przygotowanym na wszystko, bo tak naprawdę nigdy nie wiesz, co cię tam może spotkać.
W waszym przypadku wiązało się na przykład z tym, że raz pogubiliście się wzajemnie na kilkanaście godzin.
No zdarzyło się. To było w dżungli na wschodzie Nepalu. Jedno z nas poszło w lewo, drugie w prawo. Była mgła, padał deszcz, dął silny wiatr. A z czasem na dodatek zaczęło się robić ciemno. Na szczęście jedno z nas doszło do wniosku, że stanie w miejscu i zaczeka, aż drugie je znajdzie. Inaczej moglibyśmy nigdy na siebie nie trafić.
Ale takie sytuacje się zdarzają, kiedy nie masz pojęcia, którędy iść. A na Wielkim Szlaku Himalajskim tak jest tak często, bo przecież nie ma tam żadnych oznaczeń. On istnieje właściwie tylko z nazwy, więc często godzinami szukasz właściwego przejścia. Jedna osoba z ekipy idzie przodem. Gdy dociera do rzeki, to szuka odpowiedniego miejsca, gdzie można przez nią przejść. Jak jest zbyt głęboko, zbyt wartki nurt, szuka dalej. I tak do skutku, więc długie rozłąki się zdarzają, nawet kilkugodzinne. Ale na tym właśnie polega cała frajda. Wtedy właśnie możesz się sprawdzić. To jest ekstremalne wyzwanie.
Na szlaku nie ma żadnych oznaczeń, nie ma również bazy noclegowej. W związku z czym czasami musieliście nocować u miejscowych. W Nepalu jest jednak kilkadziesiąt grup etnicznych, kierujących się różnymi zasadami. Są jakieś uniwersalne, o których trzeba pamiętać?
Jasne. Na przykład podawać cokolwiek, czy witać się, można tylko prawą ręką. Bo lewa jest nieczysta. Nie wolno też wyrzucać śmieci do ognia, na którym się coś gotuje, bo jest on uznawany za święty. Takich zasad jest całkiem sporo, jednak najważniejsze jest coś zupełnie innego. To, jak będziemy reagować na bezinteresowną pomoc, której udzielą nam ci ludzie.
Całą rozmowę możesz przeczytać na stronie Wyprawy Marzeń